Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bardzo oddana kanalia i wielkiej łagodności, Erneście! — zawołał. — Jesteś? Nie wchodź. O proszę — sięgnął do kieszeni — bo wydaje mi się, od razu to spostrzegłem, że pan się go obawia albo brzydzi. Jest czysty jak koń — wyjął kostkę cukru i podał przez uchylone drzwi. — Pomożesz panu się ubrać, nie wchodź, dopóki my nie wyjdziemy. Dogadza to panu, panie Filipie? Nasza prezentacja po raz drugi została dokonana. Jestem tak uległy córce, że mógłby pan nawet gardłem wyprzeć pewną ilość wody, byle umysłem przypominał Archimedesa. Byle tylko przypominał. A pan budzi moją nadzieję od pierwszej chwili, gdy usłyszałem o panu od mojej córki. Czekamy ze śniadaniem, Ernest poprowadzi — mówił, jakby w to wszystko nie wierzył. Zalatywał od niego alkohol. — Najbardziej lubi — ciągnął — gdy już zadanie wykona, jak mu się w podzięce strzeli w ucho. Proszę to uczynić. Jest to kanalia absolutna i bierze za to pieniądze. Chyba ma już willę na Capri i knuje nad nami zemstę. O, widzi pan, po śmierci jako strzyga to mógłby być groźny, bo tam nie ma kantorów wymiany. Za życia jednak najłagodniejszy, oddany człowiek, szef zresztą mojej umiarkowanie rozwydrzonej służby. Porozmawiamy, prawda, poważniej?
Wyszli. Wszedł Ernest.
Nie wydał okrzyku ani nie okazał zdumienia. Stanął gotowy do usług, tuląc jedynie uszy.
Filip wyskoczył z wanny.
— Panie Erneście — powiedział — pan tego nie zrozumie, ale ja pana przepraszam. Żeby nie komplikować, niech pan tu posiedzi, a ja się sam ubiorę.
Gdy włożył spodnie, zapytał po cichu:
— Czy to są wariaci?
— O nie — zaprzeczył gorliwie Ernest.
— To niech pan pamięta, że nigdy o to pana nie zapytywałem.
— Będę pamiętał — rzekł obojętnie.
— Pan mnie rozumie — powiedział Filip i czuł, że zupełnie zbędnie. — Pod tym drzewem chciałem się tylko...
— Rozumiem pana.
— Niech mi pan powie — zapytał, znów niepotrzebnie: — dużo już było takich w tej wannie?
Ernest nie odpowiedział.