Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odwrócił się plecami do ściany i klęknął. Przed chwilą jeszcze nie pomyślał o tym, co teraz zrobi.
Klęczał wśród brudnych, podjedzonych czytaniem atlasów i książek. Każda okładka była tknięta mozołem oczu, każdy grzbiecik napoczęty trądem godzin.
Wiedział już prawie na pewno, że tajemniczy człowiek, którego spotkała Angelika, nazywa się Butler. I wiedział znacznie więcej. Nieszczęsna Angelika: tylko jej mogło się zdarzyć, że znała tak strasznego typa. Nigdy w życiu nie miała szczęścia. To wszystko było jednym ciągiem przeszłości. Pochodzili ze sfery ludzi bogatych i utracjuszy, szczęściarzy i bywalców kabaretów. W życiu „tych sfer” zdarzały się właśnie fakty okropne, pełne cynizmu. O zepsuciu i kabaretach kursowały całe legendy. I o tamtejszych tancerkach. Na jednym z parkietów była ślizgawka. Zobaczył Filipa holendrującego na łyżwach. Co wtedy robiła Angelika? Potem wszystko przeminęło. Straszliwy ten brud zakopany został wszędzie, w ogrodach, jak stare szmaty i czasem jednym strzępem spod ziemi wyłaził. W starych pudłach istnieje jeszcze przechowywany w listach. Zło zostało w ogóle, lecz według słów Trytona nie osiągało już tamtych szczytów. Zabrakło „ludzi”. Zabrakło pieniędzy. Angelika wspominała tylko o surowej atmosferze swego domu.
Sam był bezsilny w swych osobistych kłopotach. Już tego w domu nie powiedział, ale u majstra zjawił się drugi kandydat na czeladnika, niejaki Tryton, rezoner o twarzy przeszytej samowiedzą. To od niego dowiedział się o kabaretach i o tym potwornym zdarzeniu — którego „bohaterem” był Butler. Dowiedział się, że potem była słynna rozprawa w sądzie, w czasie rozprawy słynne milczenie oskarżonego, i wyrok: piętnaście lat więzienia, które przesiedział. Teraz wyszedł, wrócił, chodzi po mieście, spotyka dawnych znajomych. Mówi o nim całe miasto, przyglądają mu się, a on obnosi minę, jakby niczego nie żałował i miał ochotę zabić w afekcie po raz drugi.
Paweł zaczął się modlić. Myśl jego miała się teraz wznieść wysoko. Prosto do Niego. Który zawsze — mimo całego szacunku i strachu — sprawiał przykre wrażenie Zimnego Pana, i niech Bóg wybaczy, jeszcze gorzej: Zimnego Zarozumialca.
Modlił się — w myślach przebił obszar pustyni, która Tamtego