Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już tylko myśliwy. To on jedynie pali sobie w łeb, zwierzęta zostają. Wtedy się mówi, że zwierząt nie ma. Ot i poznawczość skończona. Nie ma innego przedmiotu rozważań. Rozrosło się tylko „Ja”. Rośnie coraz wspanialszy egocentryzm. I obwarowania, egocentryzmowi do pomocy. Coraz większa powaga. Nigdy jej nie brakowało. Wstyd wymknął się po cichu i mieszka w suterenie. Im bliżej tego „Ja”, tym tragiczniej. Im bliżej egoizmu, tym smutniej. Gra sama w sobie jest szlachetna, dyscyplina rozważań wielka, język godny pozazdroszczenia. W swej wypreparowanej ścisłości. Właściwie gra się tam już tylko suchymi kosteczkami, preparatami słownymi, przecinkami, odbiciem kieszonkowego lusterka. I to jest najpiękniejsze w świecie — spacerował. — Ma też w sobie godność partii warcabów, rozegranej na przystanku stacji przelotowej, przy mrozie równym absolutnemu zeru. Człowiek może być z siebie dumny, że tak się zamknął, że się zmieścił w tyglu. I że zostały mu tylko dwa wolne palce do podkręcania płomyka pod tyglem. Stan chorobliwy, hipochondria filozofii dochodzi do szczytu. Zaczynają się zastanowienia, czy obecność drugiego człowieka nie szkodzi pierwszemu? Hipochondryk dochodzi wreszcie do przekonania o szkodliwości szklanki wody. A ja... — przestał spacerować, usiadł.
Nie rozumiała, bo nie była w stanie podążać i nie chciała. Nagle coś niejasnego zaczęła pojmować. Wyraz twarzy miał przykry. Ze też do niej musiał się z tym wybrać. Wyraz twarzy miał podobny do kogoś, kto podważa. Podważa jeden brzeg rozciętej skóry i wie, że robi dobrze przed założeniem opatrunku, ale czy musi aż tak podważać i taki sprawiać ból? Czuła w jego zamiarach intencję dotkliwości. Wszystko było niejasne; zapowiedział perfidię, mówił ogólnikowo, ale w poczciwej twarzy o „cukierniczej głowie” ...Czy twarz ma głowę? — pomyślała nagle, żeby się obronić.
— Tknęło mnie: uśmiech, męska postawa ironii człowieka wystawionego na śmierć, który znajduje w sobie siłę, aby rozebrać powagę doszczętnie. Nie będzie to parodia, zastrzegam, prędzej autoironia, śmieszność udowodniona w granicach li tylko możliwych, nic dalej, determinacja, System, który podporządkuje wszystkie zjawiska tragiczne ironii i jak gałganek wydobędzie zimny połysk ze starego żelaza, wbijając je dobrowolnie w serce.