Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był zaspany, wybuchał dopiero przy śniadaniu. Które było bez mleka:
— Cieszyłem się na mleko.
A potem:
— Zrobić trzeba przerwę. W tym wszystkim przerwę. Jechać na wycieczkę. Daleko za miasto, dzień, dwa, w pola, piasek, urwiska nad wodą. W zagajniku pokażę wam lisa.
Już kiedyś pokazywał. Był to lis ukrzyżowany. Szkielet lisa spętanego za życia drutem kolczastym.
Przez cały poranny czas Angelika czekała w pogotowiu.
Był już czas:
— Wybacz mi to mleko — mówiła.
— Wszystko wybaczam — wstawał. Nakładał czapkę, którą trzymał na kolanach. I żeby nic nie mieć w rękach, chował chleb do kieszeni. Szedł do pracy.
Wtedy zaczynało się oczekiwanie, czy nagle nie wróci.
Oznajmiając, że podziękował za pracę, że nawymyślał szefowi. Że szef ledwo dyszy, choć nic nie zrozumiał.
Zdarzało się to częściej niż kilka razy w roku. Były to jedyne dni, kiedy był promienny i silny, jak w pierwszych dniach, gdy go poznała.
Paweł kończył lat piętnaście. Czyli Filip trzydzieści pięć, może sześć, a ona?
Był to fakt ruchomy. Sposób polegał na wyprzedzaniu — nadawała sobie kilka lat naprzód. Dochodziła do nich i znów przerzucała się myślą trzy lata w przyszłość. Z myślą, że kiedyś nastąpi punkt. Granica, w której przestanie się myśleć i stosować ten system. Lecz punkt nadchodził i wędrował dalej: żyć trzeba było do samego końca.
Dziwniejszy był Paweł od Filipa. Profesor Wereszczyński wystarał mu się o zwolnienie opłat w gimnazjum, a on go nienawidził.
Milczał, miał tylko jedną koszulę, drugą na zmianę, w strzępach. Nie mówił o tym ani słowa, był uczciwy. Druga koszula, generalnie zreperowana przez Angelikę, mogła być noszona tylko przez jeden dzień na czas prania pierwszej, miała inny kołnierzyk, inne rękawy, a z przodu mapę cerowań jak ścieżki dłuta w miedziorycie.