Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem człowiekiem bardzo nieszczęśliwym — rzekł szybko, uwolnił jej rękę i odwrócił twarz. Jakby nie chciał pokazywać smutku. Było mroczno.
— Pan? — zdziwiła się. — Pan nie wygląda. Na nieszczęście to trzeba zjeść i pójść spać.
— Posiedzimy. Pomilczymy. Tak będzie lepiej. Popatrz.
Za oknem unosił się księżyc, jakby się oderwał od ziemi i płynął.
Teraz księżyc spadł na podłogę. A oni siedzieli nieruchomo. Butelka srebrzyła się u jego posrebrzonych butów. Blask księżyca na podłodze oczyścił przed nimi biały placyk, a oni pozostali w cieniu. Sypało się coś w czarnym piecu i raz tam stuknęło.
Był sam, zupełnie sam — zaczął mówić cicho. — Życie jego było tragicznym nieporozumieniem. Nie tak, nie tak sobie wyobrażał... Nieporozumienie polega na tym... żeby ten ktoś... — To nie ja — przerwała. — Tylko nie ja! — Milczał długą chwilę. Sprawiła mu kłopot. Zamilkł, koniec buta dzwonił o szyjkę butelki. — Dlaczego? — popatrzył z naciskiem: — Tak nigdy się nie mówi — świeciły mu zęby, pochylił głowę ku niej: — A przeznaczenie? — Nie ma — przybliżyła się prawie do jego ucha. — Słyszy pan: nie ma! Każdy sobie. Każdy sam. — Zmartwił się; patrzyła w okno. Za jasną szybą zwisało coś czarnego, jakby wielki, pusty rękaw. Trzeba by tylko, żeby z tego rękawa ukazały się palce. Drgnęła, wziął ją za ramię, aby, patrząc, łatwiej pójść za jej wzrokiem. Spojrzała na niego z bardzo bliska. — Niech pan mówi dalej. — Ale ja — obruszył się — przyszedłem... naprawdę. — To niech pan mówi i mówi, będę słuchała. — Milczał. — Przyszedł mnie pan pocieszyć, więc niech pan mówi o sobie. — Pani żartuje. Że ja tylko o sobie. — Opuścił głowę. Trwał w smutku. Każde jej słowo było mu przeszkodą. Nagle wzięła go za rękę. Czuła, że on drgnął teraz. Spojrzał bardzo niepewnie. Na krótkim jej profilu mienił się blask księżycowej rosy, zimny, skroplony, przejrzysty. — Pan musi znać opowieści o dzikich zwierzętach i o drapieżnikach. — Zwróciła ku niemu twarz z wijącym się, nieskończonym uśmieszkiem.
— No nie,...ja nie znam — zmartwił się. — Takich opowieści ja nie znam.
— A o czym możesz?
Zwrócony był do niej całą twarzą i patrzył: