Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

noga, but zgrzytnął i zatrzymał się na szorstkim nalocie piasku nieczystej podłogi.
— O — rzekł leśniczy — zaraz ty mi spadniesz.
Pochylił się, wziął ją na ręce i uniósł do góry. Najcięższe były buty. Nieduża, lekka, poddała się rękom jak pusty worek.
Wolną ręką uchylił drzwi do pokoju:
— Kupi pan?
Herodek leżał na łóżku. Zerwał się przerażony:
— Co się stało? — zawołał. — Zemdlała?
— Śpi — odpowiedział pogodnie leśniczy. — Śpi sobie — obronił ją przed wyciągniętymi rękami ojca. — Niech pan ściele łóżko.
— Pan ją czymś rozgniewał!
— Rozgniewał? — zdziwił się Kalinowski wstając od stołu. Zdziwił się niejako, że gniew istnieje.
— Ona śpi — powtórzył z naciskiem leśniczy, kołysząc Antoninę w rękach — i trzeba ją spać położyć.
— Śpi? — zapytał Herodek zaglądając córce w oczy. — Panowie! — zawołał, jakby to była niezwykła sprawa. — Nigdy o tej porze nie zasypia. — Wyrwał ją przemocą z rąk leśniczego. — Nerwy. Krzyczała na pana. Przed chwilą słyszałem. Ona ma zszarpane nerwy.
— Za co miałaby krzyczeć? — powiedział leśniczy. — Panu się zdawało.
— Zawsze się o nią boję — rzekł spokojnie Herodek. — I niech mnie ręka boska broni... — Chciał coś powiedzieć. Poprawił bezwładny ciężar córki na ramieniu. — Zaraz pościelę łóżko — rozejrzał się, lecz nie wykonał zamiaru, hamowany widocznie obawą, iż ukaże się brudna pościel. Poszedł w kąt i przyklepał posłanie, na którym sypiał. Antoninę oddał w ręce Kalinowskiego. Ten aż się ugiął, nieporadnie chwycona zwisła mu przez ramię i zakołysała głową.
Słyszała i śniła. Przez mgłę słyszała słowa i rozumiała. To, co mogło już być snem, rozwijało się urywanie i coraz gęściej.
— A wie pan — usłyszała głos Kalinowskiego. — Niech pan spojrzy. Fenomen, biała kropka na lewej powiece. Fenomen natury.
— Co takiego?
— Znamię.