Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Czerwona piłka II

Piłka klasnęła za wysokim murem, posypanym cukrowymi odłamkami zielonej butelki. Kleryk nastawił uszu. Nos miał samotny, niewesoły. Przy stoliku na podwórku w trzaskającym fotelu wiklinowym naprzeciw kleryka siedział Paweł. Przed nimi na tacy stygła kawa. Księżyk był zdumiony obrotem sprawy, prócz tego stosował niezbędny ceremoniał, zanim dotknął ciastka, próbując najpierw dać coś z głębi ducha. Na nosie siały mu się dzioby, i na policzkach, jakby sypiał w merli. Głębia ducha przenicowała się, ukazując ten sam mierny kolor zleżałego materiału. Wysilał głowę. Kręciła się Barbara, która była łącznikiem między tym miejscem a domem mieszkalnym, także niespokojna. Krążyła tam i z powrotem i przynosiła coraz gorsze wiadomości. Poczynając od pierwszej, wprost nie do wiary — wszystkie były jak z komedii, którą pozwolił sobie napisać idiota.
Paweł zlikwidował już pracownię, jeszcze nie wyniósł rzeczy, remont był już skończony, mieszkanie przeznaczone komu innemu. Powiedział o tym właśnie ostatniemu klientowi, klerykowi, wysłannikowi biskupa.
Dzień od samego rana wstał nieprzychylny, chłodny, rozlany i w stosunku do poprzedniego — schyłkowy. I jeszcze klaskanie tej niewidzialnej piłki — jako uciążliwa nowość.
Gładziutka i czerwona znów zakołysała się w chłodzie. Ksiądz nastawił uszu. Był bledszy od jesiennego powietrza, uszy miał wielkie, białe, wyjątkowo białe, jak dwa uchwyty wazy dziwnego nabożeństwa.
Paweł znał go od dziecka, jeszcze z czasów, gdy żyli Felicjan i Józef. Prawdopodobnie nabożność Józefa skierowała to dziecko na drogę kapłańską. Dlatego wydawało mu się, że może dzisiaj