Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że wszyscy oni kpią ze mnie — „kupili sobie staruszka” — a ja nie mam siły i odwagi, żeby im to powiedzieć.
Patrzyłem w plecy Felicji, zwijała się jak żmija. Pokonany Pylon wstrząsał się na posłaniu. Raz jeszcze podniósł głowę i powiedział:
— On pewno myśli, że ja jestem prostak.
— Nie, nie — odpowiedziałem. — Byłem kiedyś do pana podobny.
— A ja jestem zazdrosny. O każdą książkę, którą ona czyta.
O każdą kartkę i stronicę...
Szarpnął się raz jeszcze, lecz Felicja zadławiła jego replikę, przyciskając mu głowę do czegoś, co miało być poduszką.
Zapytała mnie przez plecy, jak sądzę, czy kawa mi nie zaszkodzi?
Czy mi nie zaszkodzi?
Piłem kawę.
Dzień urwał się gwałtownie. I znów miał powstać.
Oczekiwał mnie „dzień następny”.