Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krymi szmatami, chłód piwniczny i zapach ziemi, jakby w deszcz i roztopy, rozległe, zastawione rupieciami stoły i w jakimś wydzielonym ludzkim kąciku stołu kilka książek, maszynka do kawy, a obok wysiedziany fotel wiklinowy, zasłany czymś szmacianym, na czym mógłby usiąść tylko nędzarz.
Anemiczna postać rzeźbiarki świadczyła, że „kobiety, gdy zechcą, zdolne są do zbrodni”. W szarym kitlu stała pośrodku tego wszystkiego, które było szare, i szary był nawet biały gips, jakby przyniesiony znad młyńskiej pylnej drogi. Niczemu się nie zdziwiła. Konferencja na boku nie trwała minuty, zostałem posadzony w fotelu. W ten sposób — byłem tutaj — i zostałem.
Zaczęły rozmawiać i przygotowywać kawę w tygielku zapowiedzianym,, że przyjechał z Włoch. Szybkość jednej i drugiej zakręciła mi w oczach. Felicja odmierzała neskę, tamta dawkowała wodę szprycą nadnaturalnych rozmiarów. Rozpętały jakiś temat, przeniesiony z wczoraj.
Temat podminowany był „tym drugim znaczeniem”, które w szatkownicy półsłówek wydaje się szalone. „Okrucieństwo obiektywnego sądu mroziło krew w żyłach.” Ich własnych. Rzeźbiarka była w rękach Felicji, Felicja chciała podtruć — mnie oczywiście — jako świadka — żebym się poczuł lepiej.
Zastanawiałem się, gdzie będę spał, jak się to wszystko ułoży i nagle pomyślałem, żebym im tu nie umarł. Okna mętniały w wiecznym półmroku i mogłyby się za nimi ukazać głowy chłopców, z szopką mojej młodości. Mógł za nimi padać śnieg przemieszany z mrokiem. Chodziłem kiedyś z szopką, żeby zarobić, jeszcze w kopiejkach.
— Jak w fotelu?
— Dziękuję.
— To dobrze. Zjeść by coś...
Wniosły ćwiartkę chleba i zmartwiły się brakiem wódki.
Rozmowa trwała. Gdyby jej słuchać z zamkniętymi oczami, spodziewać by się można widoku dwóch istot w skafandrach, które opuściły się na dno zatopionego mikroświata i okrutnymi oczami patrzą na to, czego z topielcami dokonały kraby. Była to już nie „zła wiedza o życiu”, lecz spleśniały jej pokwit.
Słuchając, zdawałem sobie sprawę, że bez świadków rozmowa poszłaby prościej, miejscami dałaby się ująć w gorsze i zwykłe