Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brzęknięcia metafory. Tak sobie wyobrażam prozę filozofii przyszłości. Jak bluszcz tysiącem pazurków trzyma się muru.
I wtedy nastąpiło znane mi zjawisko zachłyśnięcia, któremu w pierwszej chwili można by nie dać wiary, iż dzieje się naprawdę.
Zdarza się, że kogoś podrywa z miejsca i dostaje czegoś w rodzaju ataku szału. Ktoś, kto spokojnie znosi wszystkie wykroczenia, ba, nawet w milczeniu uczestniczy w nich bez większego bólu, nagle wybucha świętym gniewem i kładzie się w poprzek jakiejś niewinnej metafory. Poczciwego urzędnika zirytuje strofka niezrozumiałego wiersza, prywatnego zboczeńca poniesie wściekłość na widok projektu plażowego kostiumu. Potencjalny morderca nie może ścierpieć obrazu malowanego dajmy na to w kropki, matematyk doszukuje się w ciągu równań groźnej abstrakcji i w chwilę potem rzekoma abstrakcja wychodzi nagle spod ziemi, ubiera się w kostium rzeczywistości i wali obuchem w łeb rozsądnego matematyka. Wbrew wszelkim pozorom najbardziej przeciwni postępowi są specjaliści.
Nieoczekiwane to zjawisko zaczęło się dziać przed moimi oczami. Anemiczny blondyn pobladł jeszcze bardziej i twarz jego zaciągnęła się prawdziwą troską. Chciałem go uprzedzić i powiedzieć, żeby sobie darował i że o nic go nie proszę. Lecz on rozłożył ręce.
— Niestety — rzekł z westchnieniem — jest mi bardzo przykro i nie wiem, jak to panu powiedzieć?
Nie patrzył na mnie, tak jak chyba nie patrzy się na człowieka, którego za chwilę trzeba będzie powiesić głową na dół i zanurzyć ją w mrowisku. Prywatna delikatność burzyła się w nim jednocześnie i chwytała za gardło. Robił też wrażenie wieśniaka, który nieopatrznie wyorał niewypał i awansem czuje odłamki w pachwinie.
— Głupstwo — rzekłem. — To pan sam wziął moje kartki, a ja tylko zgodziłem się przez grzeczność.
Nie słyszał. Grymas jego twarzy świadczył o prawdziwym bólu. Gdybym tego nie widział, nigdy bym w to nie uwierzył.
— Przepraszam pana — rzekłem — być może pozwoliłem sobie na kilka zdań nietaktownych...
— Żenujące nieporozumienie — wykrzywił boleśnie usta. — Brednia.