Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak nary widniało łóżko przyrzucone płaszczem stangreta, jakby ktoś nieprzytomny padł na nie plackiem.
— A czy dużo jest to pracy? — zapytał Filip. Zapytywał i zaczął zerkać nieśmiało po wnętrzu. Dyskretnie, zdumiony, jak chłopiec, którego zaproszono do gabinetu i który dziwi się, że globus na przykład przedstawia całą kulę ziemską i że to już jest wszystko.
— Nie tak dużo.
— Ja rozumiem. Nie o to zapytałem — sprostował. — Chciałem wiedzieć, czy, jak się pisze o jednym, czy nie można zwariować — stwierdził.
— Przedtem — rzekł śmielej Benedykt.
— Tak. — Zrozumiał. Chciał wszystko rozumieć. Był niezwykle poważny:
— Bardzo bym chciał — rzekł siadając na parapecie okna — zamknąć się w pokoju na strychu i napisać.
— Pan?
— Pracę. Chciałbym napisać pracę o ptakach. Daję tylko przykład.
— Pan tak mówi? Takie pan ma myśli? — przyjrzał mu się, twarz była pod światło.
Tak Filip powiedział. Czyżby? Mentalność prawie jak wdowy Elizy po pierwszej, powiedzmy, serii messmerycznych wstrząsów. Czyżby to był człowiek bezgranicznie naiwny? W sferze prywatnej? Wtedy, gdy nie opowiada swego rodzaju bezczelnych utworów. Z literatury sądząc, zjawisko podobne może dotyczyć tylko kobiet. Wyjąwszy Dużą Elizę, czyli Filigranową. I pewnego typu uczonych, którym trudno wytłumaczyć, że jadają przecież tylko gotowe. Kobiety przychodzą na gotowe i wszystko im smakuje, garkuchnia, wystarczy spojrzeć na ulicy — myślał: — panowie tych pań... Ale nie Filip. Czyżbym się mylił? Zapytał:
— O ptakach?
— Myślę, że na starość.
— Tak? O, nie! — zaprotestował i zrobiło mu się raźniej. — Pana interesują ptaki?
Chyba nie drwił.
— I zwierzęta. Psy. O psach studium. Jest to możliwe?
— No, ale... od zainteresowań do pracy, droga...