Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Przyjaciel

Zbiegł po schodach także swym systemem. Był to system pokonywania pochylni jednym poślizgiem, zeskoczeniem nóg bez przebiegania po stopniach. Trzeba to umieć i punkt siły odśrodkowej przerzucić na zaczepienie ręką o poręcz. Ostatnim akcentem tego skoku jest lądowanie całym ciężarem na kratę w dole, zeskok, huk i ugięcie prętów kraty do wycierania butów z błota.
Szybko odpalił kawał drogi. Na wzniesieniach ukazały się budynki, z dojazdami, rozległe jak zamki. Wysokie, czerwone dachy nie strzeliły w niebo. Zakalec murów przyssał je do ziemi. Przestrzeń wypełniały ulice widoczne jak na mapie, tory tramwajowe, kanały, drzewa, mosty, zejścia w dół ogrodzone żelaznymi, palczastymi sztachetami na białych murkach, zanurzonych w wodzie. Wszystkie wolne kąty pozaciągano trawnikiem, tak aby nie wyjrzała ani grudka ziemi. Otwarły się tereny zimowań berlinek, zatoki, dźwigi, korby giganty i palczaste ogrodzenia, które wszędzie jak pióra wachlarzy zamykały przejścia nawet pod wodą.
Wszystko jest zrobione, pomyślał, opóźniona godzina, miejsce wybrane najfantastyczniej, logika żadna, dziś powinien go spotkać, skon nawet wyczekiwanie pod bramą domu nie przyniosło rezultatu, ani rano, ani w nocy, w południe, i nigdy. Wszedł krętymi schodami po tarasach na wzgórze. Wyglądało jak park pogruchotanych olbrzymów. Dużo nie ociosanych kamieni, suchej roślinności, już jak w innej strefie, wysokich, wąsatych traw o wypłowiałych koniuszkach, ścieżek i jakichś mis kamiennych, nad którymi można by ucinać łby hydrom. Było pusto. Pod największym kamieniem, na ławeczce — u samej stromej krawędzi, ucinającej się tuż nad dachami miasta i wieżą kościoła, tak iż, wydawało się, zrobić jeden niewinny krok, a byłoby się na dachu — siedział