Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał pierścionków na palcach, być może był stręczycielem nie tak dawno, wszystko jest możliwe, a może utrzymywał skromny dom publiczny, na początek z żoną w załodze i dwiema córkami? Na dole więc szczano, a na górze zasuwana szuflada kasy podręcznej jak westchnienie robiła wdech i wydech. Lecz wobec tego w południe córki musiały chodzić ulicami.
Kiedy w okolicy piwiarni zaczął się za nimi naprawdę rozglądać, pojął, że jest na drodze do kompletnego ogłupienia, i skreślił je, tak jak tamten ktoś tamto słowo ołówkiem na ścianie.
Ominął dziś knajpę, postanowił pójść jeszcze raz na wzgórze, okrężną drogą, zaczął od Piątej Śluzy, wzdłuż ogrodów.
Pluskwiaki chodziły po liściach, za sztachetami w grudkach ziemi przebranej palcami rosły maliny, coraz dalej; była to droga, żeby przestać myśleć, aby się zanudzić, żeby czuć się jak kropla wody wędrująca rurą. Główna wąska uliczka wiła się gęstym przedmieściem w ciasnych planach, z zaułkami, składami beczek. Tramwaj dobijał do brzegów chodnika, panicznie przerzucał się na drugą stronę pod płoty, najeżdżał w okna czerwonych budynków o zamalowanych na niebiesko szybach i w ostatniej chwili dawał sobie radę, rżnąc żelaznymi kołami ciszę jak piła. Nikt nie szedł, nikogo nie było w podwórzach.
Skręcił w głąb czarnych magazynów. Nabudowały się tu jak grzyby z jednego pnia. Wyrczące w powietrzu daszki magazynów dawno już zmęczyły prawo ciężkości i pogarbione zamarły. Białe i żółte tabliczki wyjaśniały wszystko, całą prostą treść, która się tutaj rozgrywa. Był kranik z napisem: woda. Bo mógł być w nim olej. Wisiały skórzane fartuchy, takie, jakich używają woźnice ładujący brzuchem beczki na rolwagę, na czarnym wyszlifowanym bruku stał wóz wygięty jak kadłub żaglowca i po bokach miał haki na powieszenie beczek. Na wieku czerwonej skrzynki było napisane: piasek — i strzałka, że wieko trzeba podnieść. Szła przed nim tłusta kura i uciekała akurat tam, gdzie skręcał, wszedł na schody starej kamienicy, w myślach zobaczył wdowę. Chwycił się ręką poręczy.
Na pierwszym piętrze za drzwiami — szedł tutaj — wszystko było urządzone. Była tam cicha przystań — było okropnie, zastawione meblami gęsto, i pełno starych przedmiotów, pamiętnych, z aneksami jakichś osobistych spraw — ale było wygodnie. Stan