Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Złoty Robak

Łąka z wysoką trawą, kwitnącą w słońcu, mały jej wycinek, zamknięty powietrzem, dwa na dwa na dwa, sześcian słonecznego powietrza, na łące zabawa, śmiech, głupie szczęście, jakie daje trawa i śmiejący się ludzie, z nami jest ktoś, lecz nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, wszyscy są pewni, że są tylko oni. Śmiech i zabawa są nasze, zupełnie zwyczajne, nie ma w tym nic do zastanowienia, wszystko jest słuszne, tak jak my wszyscy mamy jednakową rację, o której się nie mówi. Ktoś odchodzi. Pierwsza sekunda niczego nie zmienia. Nagle ustaje wszystko, kończy się zabawa, chociaż jest jeszcze. To pierwsza sekunda zmieniła wszystko. A to, co było przedtem, nie było nasze. Po odeszłym zostaje odcisk butów na zgniecionej trawie. Nagle zaczyna widnieć i już jest znakiem. Gdzie tamten jest, który poszedł? Dlaczego poszedł? Skąd bierze się to pytanie? Czy jest tam, gdzie jest lepiej, czy jest tam lepiej, gdzie poszedł? Gdzie on jest, gdzie nas nie ma, i dlaczego teraz nie ma nas tutaj? Dlaczego egoistycznie ukrócił naszą zabawę? Dlaczego on wyznacza nam czas i dlaczego nie chciał się nam poddać? Dlaczego nie został? My byśmy też chcieli się nie poddawać. To miejsce, gdzie on jest teraz, jest niedostępne. On umyślnie wybrał to miejsce, bo tam się mieści tylko on jeden. Tam są inni i on poszedł do nich. Tam jest teraz zabawa. Słońce pomału przesuwa się w tamtą stronę, a tutaj trawa szarzeje. Został tylko znak odciśnięty w trawie. Trzeba patrzeć w ten znak i wyobrazić sobie wszystko z powrotem, przywołać przeszłość, będzie to, od nas zależy, lepsze od tego, co było, od tego, co się teraz tam dzieje, gdzie on jest. Ale nigdy nie będzie nim samym. Bo on jest nie do wyobrażenia, na stałe, na zawsze, skoro nie kieruje się niczym, co jest nasze. Żadna