Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakie chamstwo fakt ten rozpęta u ludzi kulturalnych, w obliczu końca... Mamy już początki. Ktoś naszczał do sadzawki, podejrzewam, że pastor. „Do wazonu” — sprostowałem. „Powiedzmy, że do wazonu... Córka moja się starzeje.. Ktoś chciał tu sprowadzić Piantę...” „Rotmistrz von X.” — odpowiedziałem. „Niezły początek końca... Trzeba kogoś... o skrajnych poglądach, lecz i z tytułem, wysokim, w miarę, kogoś młodego, kto ma do powiedzenia, a jest zajadły, kogoś na przykład, kto nas nienawidzi... A potem wszystkich wypędzę, pojadę na Kaukaz i rzucę się ze skały.” Gdy tylko więc dzisiaj spotkałem pana...
— Więc to ja mam napluć, tak?
— Ach nie! — sprostował pospiesznie. — Zbyt duże uproszczenie...
— Więc co? — Benedykt nie ustępował. Czuł się dotknięty.
— Potrząsnąć. Wykonał pan na ulicy wobec mnie gest nieprzyjazny, nie pozbawiony głębokiego poczucia światłej ironii, głęboko perfidny, inteligentny. O takim człowieku zawsze myślałem... Gdy pan pozna mojego przyjaciela, zrozumie pan wartość tej zabawy. Przyparty do muru, nie zaprzeczę, musi on mieć lekkiego fioła. Zwłaszcza na punkcie córki. Jednym słowem: brawo!
Benedykt przypomniał sobie swoją rozmowę z Frankowską na schodach i spojrzał na Filipa. Czyżby ten był obdarzony aż taką intuicją i przenikliwością?
— Muszę panu powiedzieć — dodał Filip — że wszystko to nie wygląda tak świetnie, jak panu przedstawiłem. Ale zawsze coś na rzeczy być musi w przechwałce. Rezygnuje pan? — patrzył pokornie w oczy.
A jednak ocena dokonana przez Filipa oparta była zbyt na niczym, aby mogła być prawdziwa i szczera. Chociaż z drugiej strony Benedykt w trakcie dzisiejszej przygody znalazł się w takim miejscu, w którym czyn jego na ulicy został potraktowany jako wybitna wartość osobista i trudno mu było zaprzeczyć.
Kelnerzy wnieśli porcję rumsztyków, zaczęła się cicha uroczystość dzielenia i kładzenia na talerze.
W tej chwili zerwał się oficer. Wyskoczył zza kolumny i ukazał się na wprost. Twarz miał wściekłą.
Benedyktowi zamarło serce. W przerażeniu odwrócił głowę. — A jednak! — mignęło mu — Filip...