Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał talent, zjawiły się znakomitości, koterie, papiernie, browary, muzyka, finanse i filozofia, zjawiły się kobiety, niepostrzeżenie, i demoralizacja, nieuchwytna, w myśl słów tutejszego biskupa, który także bywał, że każda sztuka, nawet z życia Chrystusa, jest demoralizująca, i każda rozmowa, wyjąwszy o muzyce i logarytmach; widzieliśmy więc córkę jednego z najznakomitszych pastorów skonaną od szczęścia nieszczęśliwej miłości do pewnej, wybitnej, obiecującej kanalii, jej ojca w dyskusji z ateistą, który straszył Husserlem, a który to w konsekwencji wiary przeszedł do niewiary jako wiary, słyszeliśmy zwolenników Schellinga i Rickerta, i zwykłych parszywych profesorów z Getyngi, z żonami, które zazdrościły nawet nogom stołowym, że takie bogate; bezustannie trwał dobór ludzi, tematów, kucharzy. Bezustannie. Ileż to wysiłku kosztuje, żeby tracić? Otwarto ogrody, grał kwartet z Monachium, zaczęła napływać młodzież, czyli ci biedni pankowie, którzy dużo myślą o sobie, a nie mają nawet pewności, czy uzyskają starość jako jedyny sukces. Nikt już nie wiedział, dlaczego tu był i dlaczego chciał być, stworzył się obowiązek bywania. Gospodarz troszczył się o wszystkich i łagodził to, co sam rozpętał. Potem zaczął się nudzić i zaczęło go mierzić. A jeszcze potem zorientował się w czymś, co spowodowało, że chciałby im wszystkim, napluć. No, może nie tak, może nie tak: lecz wstrząsnąć. Nie jest to człowiek jadowity, ma jednak poczucie sprawiedliwości, czyli proporcji, i wbrew wszelkim pozorom zdrowego rozsądku. Cała ta dyskusja, filozofia, „wszy wylęgłe w pieniądzach” — jak mówił, w naszym guście i w każdym innym, dumna i zarozumiała królowa nauk jest niczym innym, tylko kolejnym zatrzaskiwaniem się we własnym klozecie. Po to tylko, żeby już nie było innego wyjścia. Światlejszy ten, kto tam nie wszedł. Pisk myszy w pudle. Wydaje im się, że jeśli odbiją od brzegu, to poznają głębię, i otóż widzimy tylko powierzchnię usianą tonącymi głowami... Bezczelność uczonych, tych, co podjedli wiedzy; ta głównie nadojadła mojemu przyjacielowi. Zwrócił się jak zawsze do mnie z apelem: „trzeba kończyć. Może jesteśmy — powiedział — w lepszej sytuacji niż Stwórca i mamy odwagę zarządzić finał... Trzeba by mi kogoś... myślę, że koniec świata będzie zupełnie banalny, ktoś prosty na przykład, w znaczeniu wielkim, obrazi... całą ludzkość i pan sobie nie wyobraża,