Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zem, a górale, zrzuciwszy torby z pleców, wydobyli ostatek naszych wiktuałów i butelkę wina. Dwie panie starsze bardzo się czuły znużone, szczególnie ciocia Róża. Położywszy się w trawie, dysząc, długi czas nie odzywała się do nikogo, wreszcie pokrzepiona szklaneczką wina przyszła nieco do siebie i zaczęła czynić nam wszystkim gorzkie wymówki, iż żadnego na nią nie mamy względu i zbyt spiesznie idziemy. Winę, jak zawsze się dzieje w takich wypadkach, złożyliśmy na przewodnika.
Maciej obruszył się, dotknięty do żywego tą niesprawiedliwością:
Fto? ja winien? Ja wam nie kazuję tak wartko hybać! ja wam ciągle gwarzę aż mnie cliwi: nie spieszcie się, mocki czasu mamy! Ja daję pozór na wszystko i godnie uważuję, że starsza pani (no, przepraszam) zaczyna kulckać, bo ją skale w nogi dziobią, a starsza panna ciocia (no, przypytuję) krzypi, a to nie peć, jak kto nie przywyczny: idź i idź w samo południe, a tu pre! Skrony tego ja winien i tela!
— Ależ, mój Macieju, ja wam nie zarzu-