Strona:Mieczysław Bierzyński - Niepłakany.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wygolone; obydwaj byli małomówni i nie znosili żadnych pytań i żadnych protestacyi[1].
Zapewne dla utrzymania porządku, do kantoru nie wpuszczano nigdy więcej nad dwóch robotników odrazu. Nikt nie wchodził tu nie wołany, każdy czekał wymienienia swego nazwiska w sieni lub na dworze i skracał sobie, jak mógł, chwile oczekiwania. Na dziedzińcu zazwyczaj było dość gwarno, czasami nawet pozwalano sobie na głośne wybuchy śmiechu; za to w sieni nie usłyszałeś żywszego głosu. Stojący tam robotnicy »bez uszanowanie« pozdejmowali czapki i mówili z cicha, bo »pan kasyer okrutnie nie lubił hałasu i zaraz się gniewał«, a każdemu zależało na dobrym jego humorze — w przystępie bowiem wielkiej łaskawości dawał się czasem o »forszus«[2] uprosić, którego prawie każdy w obecnej porze potrzebował, bo to i rok był ciężki i roboty w fabryce niewiele, a płacono od sztuki.
Co chwila ktoś wychodził z kantoru i wołał następnego.
— Cóż, jak tam stary? — pytano półgłosem.
— Jak zawsze... mruczy.
— Dużoście zarobili?
— A no niby tyle, co w zeszłym...
— Bywajcie zdrowi!
— Zostańcie z Bogiem...

Gromadka czekających zmniejszała się z ka-

  1. Protestacya — wyrażenie niezgody na coś.
  2. Zaliczka.