Strona:Mieczysław Bierzyński - Niepłakany.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze z dobrem słowem doń się zwracała, pamiętała o nim — i stary, który dawno był już wszystkich stracił, uczuł się znów jakby wśród swoich. Do dzieci przywiązywał się coraz bardziej i wkrótce przekonał się, że serce musi dzielić pomiędzy fabrykę a domek na przedmieściu.
Ot i teraz zatrzymał się markotny na dziedzińcu fabrycznym, bo słyszał, będąc w domu na obiedzie, jak Zagrobina utyskiwała, że nie ma za co kupić butów Jankowi, który ma zacząć chodzić do szkoły. Słotwiński chciał jej »pożyczyć«, oddałaby przecie później, albo onby odmieszkał — i dlatego ośmielił się prosić o zaliczkę, gdyż sam niewiele zarobił; robota była prawie skończona, mogli dać. Omylił się; kazano mu przyjść jutro... nie, pojutrze nawet...
Machnął ręką i zastukał do stróża.
— O! pan Słotwiński na samym końcu!
— Jak zwykle stary...
— A cóż tam dobrego?
— Dobrego?.. Ta nic, choć i złego niema. Wszystko dobrze, póki człowiek pracować może.
— Święta prawda!
— To tylko źle, że mu coraz trudniej. Nie to to dzisiaj, co dawniej bywało — mówił z westchnieniem — ręka słabnie, w głowie czasami się tak kręci, że musisz spocząć choć chwilę; a potem przyjdzie sobota, i człowiek ledwie parę rubli odbierze. Zawszeć i to dobrze, że jest.. Dobrej nocy!
— Dobrej...
Furta skrzypnęła, Słotwiński powlókł się ku domowi. Zaledwie uszedł kilkanaście kroków, pę-