Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych i tych nowych. Z przyjemnością wśród nich ujrzał pułkownika Mościckiego, pod którego wodzą uczestniczył w Krechowieckiej szarży. Za portrecikiem jego zatknięta była kwitnąca gałązka. Wszystko to objął jednym rzutem bystrych oczu żołnierskich — a potem przeniósł wzrok na nią. — Siedziała uśmiechnięta i pełna swobody za stołem i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. Zerwał się w nim krzyk radosny: ona! to ona! — miła! ach milsza jeszcze stokroć.
Ale stłumił w sobie uniesienie szczęścia. Postanowił nie dawać się porwać czarowi. Po inkwizytorska, sucho, głosem nawykłym do rozkazów krótkich — spytał: — Co pani tu robi? — i poco to?
Zaśmiała się srebrzyście jak dawniej i jak dawniej drwiąco.
— Służę Ojczyznie, jak umiem, panie rotmistrzu!
— Nowa zabawa? spytał chmurnie.
Spoglądała mu głęboko w oczy tym wzrokiem jasnym, który był u niej nowy.
— Nie. Służba: czasem ciężka, ale bardzo, bardzo miła. Nie rozumiem dobrze ludzi chorych i nie umiem z nimi obcować; nie poszłam przeto za siostrę. Prowadzę kantynę i czytelnię. Dano mi kierownictwo w organizacji, w której pracuję i jeżdżę wzdłuż frontu. Mówią, że wywiązuję się dobrze z zadania. I tak być musi, bo wkładam