Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kto lubi dociekać przyczyn zjawisk, tenby wkrótce zauważył, że instygatorka tego sportowego zwrotu w życiu zakładu — to panna Jola. Była właścicielką wspaniałego „boba“ i narciarką wyśmienitą; niewyczerpaną przytem w swych projektach i pomysłach wycieczek, wyścigów, zawodów...
Tuż zaraz miejsce naczelne objął Jur Korecki. Jak w rumaku szlachetnym na widok wyścigów, tak w nim zagrała i coraz bardziej się rozgrzewała krew urodzonego sportsmena. Tych dwoje ciałem i duszą oddało się pięknym zabawom, jakie nastręcza górska zima. Pochłaniało ich to najzupełniej. Tylko o tem zdolni byli mówić. Porwała ich bujna fala zdrowego, młodzieńczego życia. Reszta dotrzymywała im placu wedle sił i możności — jedni przez snobizm, drudzy ze szczerego zamiłowania. Pani Marjeta usiłowała zająć wśród tej rozhukanej młodzi stanowisko przodujące, do którego przywykła zawsze i wszędzie. Niestety! musiała sama wkrótce uznać, że to przekracza jej możność. Z natury była tchórzliwą, rozpieszczoną sybarytką. Jazda bobsleyem wydała jej się równoznaczną z samobójstwem, na saneczkach wydawała takie okrzyki przerażenia, że cała ta dzielna fizycznie młodzież poczęła jej starannie unikać, jako zawady i przeszkody. Narty były dla niej wogóle karkołomną sztuką w rodzaju produkcyj cyrkowych i równie jej obcych. A co najważniejsza, to ciągłe