Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czerwone djably?...
A Szwalbele ciągnął dalej nieubłaganie logiczny.
— Tak, tak, czerwone djably! Natknęli się nasze ślady i po śladach za nami idą. Nie mówiłem wam, że tu, na prawem brzegu rzeki wchodzimy na ich posiadłości? Przecież nie dalej, jak w sam dzień Wielkiejnocy tego roku, mieliśmy z nimi tę sławetną rozprawę o burego niedźwiedzia, właśnie na prawym brzegu. Trzeba było mnie słuchać. Za byle rogacza możemy zapłacić cenę, której nie zwróci nam żadna faktorja.
Zarzuty były słuszne zupełnie. Nikt nie śmiał im oponować, jeden flegmatyczny Holender zdobył się na wycedzoną przez zęby uwagę.
— Wszystko byłoby w porządku, gdyby posiadłości tych miedzianych papug, miały jakieś widoczne granice. A tak, czy to na prawym, czy to na lewym brzegu, wszędzie mogą nas napaść te łotry, zdjąć nam czupryny z czaszek i zabrać proch, kule i strzelby, bo o to im się najwięcej rozchodzi. Zastanówmy się raczej zaraz, jak uniknąć tego wcale niepożądanego spotkania?
Wszystkich oczy spoczęły teraz na Persim, jako na prawdziwym przywódcy czwórki i suchy Anglik zmarszczył czoło.
— Mojem zdaniem — rzekł, rozglądając się dookoła po dalekich przestrzeniach obu brzegów rzeki, najlepiej byłoby nam przycupnąc. Jak na złość w tem miejscu, poza tą wysepką, nie widzę żadne-