Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nentu i siła fizyczna. Mogli oni bez wytchnienia przebiegać niezmierzone przestrzenie równin, wzgórz, i nietkniętych siekierą lasów W poszukiwaniach za jakąś krwiożerczą bestją, której wspaniałe futro w centki, prążki lub inne właściwości więcej jednolitego zabarwienia, obiecywało pewną zapłatę w tej lub innej faktorji.
Wśród tych oto myśliwych, mniej więcej około 1750 roku zasłynęła czwórka strzelców, którzy obrali sobie teren między źródłami rzeki Św. Laurencjusza a jeziorami Eri i Ontarjo. Byli to: Szkot Demps Ruy, olbrzym o karku bawolim i muskułach Herkulesa, Anglik John Persi, długi, chudy, pływak niezmordowany, Holender Van Doye, krórego kule nie chybiały nigdy celu i Szwajcar, Szwalbele ceniony przez towarzyszy bardzo za gospodarność i zręczność przy przeprowadzaniu handlowych interesów współki.
I oto dobraną tę czwórkę pewien lipcowy poranek zaskoczył na niewielkiej wysepce, szerokiej już dość w tem miejscu rzeki, przy zdejmowaniu skóry z przepysznego rogacza, którego udało im się nareszcie dopędzić.
Zwierz, wytropiony przez trzech psów, Dżeka, Dżaka i Boya, z legowiska w gęstym lesie, trafiony dwukrotnie przez Van Doya, unosząc kule Johna i Dempsa szedł jeszcze dobrych parę kilometrów aż, przepłynąwszy głębię padł, osaczony przez psów, obficie zlewając posoką murawę i gęste zarośla.
Wysepka jak się rzekło, była niewielka, rosło