Strona:Michał Marczewski - Wyspa pływająca.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wgramolił się na pień drzewny z trudnością i otarł twarz dłonią. Z nosa szeroką strugą płynęła mu krew.
— To nic, to nic — mruczał. — To tylko tam na dnie zabrakło mi trochę świeżego powietrza.
A pływającą wyspę niósł prąd wartki, coraz szybciej, coraz dalej wzdłuż brzegów upstrzonych ogniami, przy których czuwały warty, wspartych na drzewcach włóczni czerwonoskórych.
Jeden z Indjan, gdy wyspa zbliżyła się nieco do brzegu jął wpatrywać się w ciemności, ale że ogień jego przygasał właśnie, nie zdołał nic dojrzeć w jego słabym blasku.
Wschód słońca zastał strzelców kanadyjskich już zbyt daleko od tego miejsca, gdzie spodziewał się ich dosięgnąć „Sępi Pazur“.

KONIE