Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ dla balu dziecko nie umrze, — słabość dziecinna przejdzie, a przytem doktór będzie przy niem.
— Ale matki nie będzie, — rzekł Alfred i pocałował jej rękę — Konstancjo, zrób to dla mnie.
Ręce mu drżały bardzo. Konstancja odwróciła się od niego i wzrok jej padł w zwierciadło, żal jej było toalety, w której była tak piękną i zwróciła się do męża z uśmiechem.
— Nie nudź mnie już, mój drogi! balu nie odłożymy, bo to śmieszne, więc idź się ubierać.
Alfred wybuchnął.
— Balu nie będzie, ja nie chcę, wszystko podrę na tobie!
Konstancja cofnęła się i spojrzała na męża imponująco, ale dumny wzrok nie uspokoił rozjątrzonego Alfreda, skoczył ku niej i chwycił ją za suknię.
— Cóż to — sceny? — i zadzwoniła silnie, gwałtownie.
Weszła służąca.
— Poprawisz mi ubranie na głowie — a do męża rzekła z wymuszonym uśmiechem: — mój kochany, zostaw nas na chwilę.