Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biła często mówić o swoim bracie ciotecznym doktorze, o stryju kanoniku, o ciotce ksieni i wielu innych członkach familii, którzy prawdopodobnie nie wiedzieli o swéj krewnéj, która tak często ich wspominała, dla dodania sobie tém honoru i znaczenia u ludzi. Nieszczęśliwa Bronisia musiała najczęściéj słuchać tych genealogicznych wspomnień, choć je już znała i umiała na pamięć. Na szczęście przybycie ojca uwolniło ją od słuchania po raz setny przygód panny-matki, które zapędziły ją do klasztoru.
Ruszono do kościoła. — Po drodze Bronisia przechodząc koło klombu kwiatów, urwała pączek róży i przypięła go do piersi. Czy to miało być skromne przyznanie się do miłości w obec kierowego waleta, czy i niebieska szarfa miała swoje znaczenie i przekonać go o stałości i pamięci — tego na pewno twierdzić nie mogę, bo nie wiem czy Bronisia znała już rozmowę kwiatów i kolorów. — Jeżeli nie znała — to instynkt zastąpił świadomość. Jest to szósty zmysł kobiécy, który im często wielkie oddaje przysługi. — Instynkt ten ubrał ją w kolory, które miały mówić: pamiętałam i kocham. Z témi ziemskiémi myślami, którym w takt biło pośpiesznie serduszko pod białą sukienką, weszła do zakrystyji.
Ksiądz proboszcz siedział w albie w poręczowém krześle, czekając na kollatora i bronił się od natrętnych much ręką, a od drzemki potężnemi niuchami tabaki, którą poczęstował wchodzącego Radoszewskiego. Bronisia nie zatrzymując się tutaj dłużéj, weszła do kościoła. Tak była pewną, że go tam już zastanie, że siedzi przed ołtarzem, iż nie śmiała spojrzéć w tamtę stronę. Uklękła przed ołtarzem i poszła do ławki kollatorskiéj prawie na pamięć, bo krew tak mocno uderzyła jéj do głowy, że nic nie widziała przed sobą; lud klęczący wydał jéj się jakąś chaotyczną masą kolorów, sama nie wiedziała jak i kiedy