Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Coś tu u was cienko...
— Oj, cienko, cienko. Resztkami się goni. Łata człowiek, jak może, ale trudno poradzić. Pan nie da sobie nic mówić o oszczędności. Zkąd wziąć to wziąć byle było czém gości przyjąć. To się kiedyś źle skończy. A szkoda, bo pan dobry i poczciwy.
— To prawda, nie żałuje nikomu. Ciekawym tylko, czy jemu dadzą, jak mu zbraknie.
— Nie będą oni go wtedy tak kochali. Ha, cóż robić, — trzeba będzie samemu pojechać do Abramka, bo wino musi być koniecznie. Panby nie zniósł tego, żeby gościom miało braknąć. Za kwadrans wrócę — to sobie może zagramy w maryjasza do puli. Zajedźcie do mnie...
Koniec téj rozmowy wytłomaczył Kowalskiemu zagadkę pozornéj zamożności Radoszewskiego. Były to ostatnie podrygi bankruta, wysiłki niszczące do reszty jego egzystencyję. Ruina ta wydawała mu się straszniejszą wobec wesołych śmiechów i głośnych toastów. Wyglądało to na stypę pogrzebową. Inżynier z obrzydzeniem słuchał téj pijanéj wrzawy — i chcąc się od niéj bardziéj jeszcze usunąć wszedł w drugą aleję grabową, którą idąc doszedł do części domu, gdzie panowała cisza i w dwóch tylko oknach widać było światło.
Mile go uderzył przy wejściu do téj części ogrodu silny zapach rezedy i lewkoniji, któremi gęsto były obsadzone ściéżki, pokręcone w różne esy i floresy, tak, że niewielka ta przestrzeń ziemi wyglądała jak misterny haft różnokolorowy. Przy świetle księżyca kolory mniéj jaskrawie wydawały się oku, ale za to więcéj fantastyczny był rysunek haftu z tajemniczémi cieniami, przetkany tu i owdzie srebrnémi promieniami. Znać było w téj części staranną rękę kobiecą, która z miłością i znawstwem umiała chodzić koło tego. Domyślni czytelnicy pewno do-