Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jęcie, wycałowano się z dubeltówki i wszyscy przeszli do świetlicy, gdzie już czekały rozłożone stoliki, karty i wino.
I pan Jacenty wielki amator taroczka i wszystkich gier w karty — bo jak mówił — dawały mu one chwile wytchnienia i zapomnienia o kłopotach — pociągnął także za innymi zapomniawszy całkiem o swoim towarzyszu inżynierze. Ten nie poszedł za wszystkimi, nawet z pewnym rodzajem lekceważenia i pogardy poglądał za tłoczącymi się do stolików — a potém wyszedł do ogrodu. W ogóle można było zauważyć z całego jego postępowania, że całe otoczenie, w którém się dziś przypadkiem znalazł, traktował trochę z góry, z pewném poczuciem wyższości, którą może usprawiedliwiało zachowanie się biesiadników, ale nie usprawiedliwiał wiek młody i możnaby go z tego powodu posądzić o zarozumiałość.
Dla wytłómaczenia tego rysu w charakterze inżyniera muszę dodać, że od bardzo młodych lat przebywał za granicą, gdzie nabrał dużo uprzedzeń do swoich. Uprzedzenie to spotężniało jeszcze po powrocie. Ukończywszy studyja techniczne powrócił do kraju, jakkolwiek za granicą ofiarowano mu, jak na początek, wcale korzystną posadę. Wrócił, bo życzeniem ojca jego było, aby pracował wpośród swoich i dla swoich. Tymczasem pokazało się, że w kraju nie było co robić — że nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Właściciele fabryk, których tak niewiele ma Galicja, z niedowierzaniem spoglądali na młodego człowieka przedstawiającego im świadectwa uzdolnienia: traktowali protekcyjonalnie, obiecywali jakby z łaski jakie zajęcie, — w rezultacie, gdy się jakie miejsce pokazało, obsadzali je niemcem. To w młodym inżynierze wzbudziło słuszny żal i oburzenie, z gorzką ironią począł obserwować fatalny stan rodzinnych stosunków i coraz więcéj zrażał się do nich. Byłby wyjechał znowu i może na zawsze, gdyby