Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ganą spódniczyną i biegła prosto ku szatrom. — Stara cyganka spojrzała na nią i rzekła:
— A tobie co tak pilno? Co się stało?
Dziewczyna pobiegła ku niéj zadyszana i ledwie mogła wymówić jedno słowo:
— Żandarmi!
Cyganka zerwała się jak oparzona, rzuciła robotę na ziemię, wpadła do jednéj szatry, chwyciła jakieś zawiniątko i uciekła z niem w las. Stało się to tak szybko, że nim cygan miał czas oczy otworzyć, już śladu cyganki nie było w około. Biegła ona przez zawiłe moczary leśne, spruchniałe drzewa, by ile możności być najdaléj od szatry cygańskiéj i od żandarmów. Gdzie las był gęstszy, tam stawała, rozglądała się, gdzieby można bezpiecznie się ukryć, ale jakoś nigdzie nie czuła się dość bezpieczną, bo szła coraz daléj. Lada odgłos siekiery drwala, turkot dolatujący z gościńca, lub szczekanie psa; wystraszało ją z obranéj kryjówki, bo przekonywało, że nie dość jeszcze oddaliła się od ludzi. Wystraszony jéj wzrok robił ją podobną do ściganéj zwierzyny.
Dopiéro nad wieczorem samym zatrzymała się w niedostępnéj gąszczy, otoczonéj moczarami, zawalonéj kłodami pruchniejących drzew. Tu już nawet psu trudno było wytropić ją. Cyganka umiała obierać sobie bezpieczne schronienia. Przyszła ona pod tym względem do ogromnéj wprawy, bo nie pierwszy to raz przychodziło jéj kryć się tak przed żandarmami.
Czytelnicy może domyślili się, kto była owa cyganka? Tak jest, to była nasza dawna znajoma, — cyganka z Zagajowa. Kryjąc się przed okiem sprawiedliwości z obawy kryminału, przyłączała się do różnych band cygańskich włóczących się po kraju. Ale nigdzie nie zabawiła długo, bo skoro tylko zmiarkowała, że żandarmi są już na tropie