Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwila oglądał się to na drzwi, to patrzał w okna, jakby kogoś oczekiwał i bał się zarazem. Czasami z synem zamieniali jakieś porozumiewające spojrzenia, jakby się pytali lub naradzali. Było to tak widoczne, że aż Radoszewski spostrzegł i zdawało mu się, że odgadł powód, bo odezwał się.
— Dziwno wam, że u mnie na Śty Bartłomiej takie pustki w domu. Nie bójcie się, zjadą oni, zjadą. Będzie huczno, jak zawsze bywa u Radoszewskiego, jeno ich tu patrzeć. Kundusia się niecierpliwi z objadem. Będą musieli cię za to na przeprosiny po rękach całować. Tak, tak — za karę. Bo to nie bywała rzecz, żeby się na Śty Bartłomiej tak opóźniać mieli.
— A może dopiero nad wieczorem przyjadą. Może nie ma co czekać z objadem? zauważyła Kundusia.
— Nad wieczorem. Chyba, żeby zmora była. Może to jaka niespodzianka. Ha, zobaczymy. Zawsze jednak nie zawadzi poczekać choć z pół godzinki. Może który nadciągnie, miałby potém żal, żeśmy go odjedli. A tymczasem wódeczki.
Wziął pękatą flaszkę i naléwając zwrócił się do proboszcza:
— W twoje ręce, księże proboszczu.
Kieliszek poszedł z ręki do ręki, potém usiedli do przekąski. Gospodarz usiłował ożywić posępne i zamyślone twarze biesiadników, żartował sobie z Kundusi, sypał anegdotki jak z rękawa; ale jakoś nic — i śmiechy i żarty urywały się co chwila. Ciężka atmosfera panowała w sali. Goście siedzieli jakoś poważni i smutni, szczególniéj ksiądz proboszcz i kobiety siedzieli jak na pogrzebie. Nie sporo im się jadło po owéj scenie z komornikiem.
Radoszewski zrozumiał dobrze powód tego ponurego milczenia. I jemu samemu robiło się jakoś niedobrze, gdy