Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia drzewa na kuchnię i do posyłek do miasta; — słowem cały dwór krzątał się koło przygotowań na dzień Ś-go Bartłomieja, — nawet Bronisia, choć jeszcze nie całkiem przyszła do sił, pomagała Kundusi w tych przygotowaniach i zajęciach gospodarskich.
Nadszedł nareszcie ów dzień, a choć to był dzień roboczy, we dworze świętowała służba i czeladź.
Radoszewski wcześnie wystroił się w galową czamarę, by być gotów do przyjmowania gości, których jeszcze przed nabożeństwem się spodziewał. Zastawiono stoły wszelkiemi przekąskami i delikatesami do śniadania, bateryje butelek czekały na rozpoczęcie ataku, a Radoszewski rozpromieniony i zadowolniony chodził po pokojach oglądał wszystko, poprawiał i niecierpliwie poglądał przez okno ku bramie, patrząc rychłoli ukażą się goście.
— Tylko co ich nie widać — mówił do Kundzi — niech wszystko będzie gotowe, bo oni tu churmem zjechać mogą, żeby mi nie było potém rwetesu. Ale wbrew téj zapowiedzi, choć sroczka skrzeczała od samego rana, żaden z gości nie pokazał się, choć już było po jedenastéj.
Proboszcz co chwila przysyłał pytać, czy można już zaczynać nabożeństwo. Radoszewski kazał prosić go, by się zatrzymał aż goście nadjadą, — i czekał daléj. Dopiéro kiedy zégar wybił wpół do dwunastéj, nie podobna było już dłużéj zwlékać i Radoszewski nagadawszy się na opieszałość i guzdralstwo spodziéwanych gości, zabrał książkę do nabożeństwa i poszedł z Bronisią do kościoła. Kundusia została w domu, aby w razie, gdy goście nadjadą, robić im honory, to jest nakarmić, napoić i wysłać na nabożeństwo.
Poczciwa klucznica była także zdziwiona i zaniepokojona tém ociąganiem się gości. Obawiała się, że mogą przyjechać po obiedzie dopiéro, a wtedy obiad cały, główny