Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moc krzyżyka, który jeszcze babce jego przyniósł jakiś krewny z pielgrzymki do ziemi świętéj. I na dowód tego wziął z drżących rąk Kundusi krzyżyk, stanął w oknie naprzeciw chmurom i głośno z silną wiarą modlić się zaczął. Żegnał na wszystkie strony krzyżykiem pola i budynki, zabezpieczając je tym sposobem od gradu i piorunów. Był to, jak wiémy, jedyny sposób asekuracyji, praktykowany w Lipczynach. Innego nie znano. Radoszewski tak wierzył w cudowną moc krzyżyka, że dałby się był zarąbać w téj chwili, iż polom jego nic się nie stanie złego. I Kundusia także uspokokajała się tą wiarą, a jeżeli dotykała, to więcéj przez wrodzoną płci pięknéj nerwowość i wrażliwość.
Ale bo téż rzeczywiście nawet silniejsze organizmy, niż wątła figura Kundusi, mogły być wstrząśnięte tą gwałtowną burzą, która szalała i srożyła się na dworze. Wicher szarpał drzewami, przygniatał je do ziemi prawie, jakby się pasował z niémi, zdziérał z nich liście i gałęzie i porywał je z sobą z zaciekłą jakąś namiętnością, która zdawała się mieć coś żyjącego i zwierzęcego w sobie. A w górze ogromne bałwany czarnych, stalowych, żółtawych chmur przewalały się z rykiem i tarzały po niebie warcząc grzmotami, od których dom się trząsł, ziejąc błyskawicowym ogniem. Zygzakowate wstążki piorunów co chwila wypadały z trzaskiem, zdawało się, że ziemia pęka, psuje się. Ulewny dészcz, porywany wiatrem w kierunku ukośnym, zaćmił do reszty świat tak, że najbliższych drzew w ogrodzie widać nie było. Za niedługą chwilę zamiast dészczu, gruby grad zaczął bębnić po dachu, po oknach, tłukł szyby i kilkanaście kulek lodowych wielkości niedużych orzechów włoskich wpadło z łoskotem do pokoju.
Radoszewski cofnął się w ponurem milczeniu i przypatrywał się nieruchomym wzrokiem walce żywiołów.