Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odkąd wróciłem do Galicyii i rozpatruję się w jéj stosunkach. Widzę żywioł obcy obyczajem i mową, ubiorem, językiem, religiją, a nawet, jak sam powiadasz ojcze, moralnością, rozrastający się coraz więcéj wśród naszego społeczeństwa ze szkodą jego. Jakaż na to rada?
Stary Kowalski ruszył ramionami i rzekł:
— Rada trudna, bo pasożyt ten wyrwać i wyrzucić się nie da, a strawić go także nie można.
— Byli tacy, którzy próbowali zlać się z tym narodem, wessać go niejako w nasz organizm.
— I zakazili się. Widać to po téj gorączce złota, jaka trzęsie i rozpala dziś wielu. Znasz mnie o tyle, że nieposądzisz mnie, abym był idealistą, marzycielem, byt materyjalny uważam za konieczną podstawę rozwoju i pochwalam usiłowania w tym względzie; ale w tych zabiegach dzisiejszego społeczeństwa nie widzę dążności świadomych celu, uczciwych w środkach, jeno namiętność jakaś, która porywa na oślep. To zakażenie, które nastąpiło przez zetknięcie się nasze z tym żywiołem. Podziałał on na nas, jak kwas w mléku — zfermentował nas tylko.
— Więc nie ma rady?
Stary nic nie odpowiedział, chodził po pokoju z założonemi w tył rękoma, coś pomruczał i kręcił głową, wreszcie rzekł:
— Kiedy Mojżesz wywiódł żydów z Egiptu, bojąc się, by się w ziemi świętéj nie zarazili bałwochwalstwem postronnych narodów zakazał im wszelkich z nimi stosunków. Nazwano go za to wielkim mędrcem i prorokiem. No, ale gdyby któremu z nas przyszła ochota doradzać coś podobnego Galicyji, nazywano by go pewnie wstecznikiem. A jednak to może jedyna droga naszego ocalenia. Oddzielić się o ile można od tego niszczącego ży-