Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciel pieczęci, która podobną była do pieczęci odciśniętéj na kopercie staréj, pożółkłéj będącéj w jego posiadaniu; zna się z inżynierem, jaki stosunek łączy tych ludzi? To były pytania, które go niepokoiły, — napróżno umysł jego pracował nad rozwiązaniem tych ciemnych zagadek, które mu się nasuwały.
— A może to wszystko próżne przywidzenia. Kiedyż mogła przypadkowo dostać się w ręce tych ludzi. Ktoś ją dostał lub znalazł, potém sprzedał i to cała historyja, a ja trapię się niepotrzebnie.
Inżynier mógłby był rozwikłać jego wątpliwość, ale nie miał odwagi do niego i zapytać. Niepewność dręczyła go, ale pewności bał się również. Nareszcie usłyszawszy, że młody człowiek wszedł do sali — tak panny Jacentówne nazywały pokoik, w którym stał klawikord — zdecydował się pójść tam.
Zastał go oblężonego przez córki. Każda z nich chciała nagrodzić sobie całodniową nieobecność jego i równocześnie prawie zarzucały go pytaniami, na które nie dawały mu nawet czasu odpowiadać. Wielomówstwo uważały panny Jacentówne jako zaletę towarzyską, światowość i dlatego trzęsły z ust sieczkę słów pustych bez treści i dowcipu, przeplatając ją to głośnym śmiechem, to westchnieniami. Domyśleć się łatwo, że śmiech produkowała żywa Pelcia, a westchnień dostarczała sentymentalna Balbina. Inżynier siedząc pomiędzy niemi z uśmiechem przysłuchiwał się temu chaotycznemu trajkotaniu parafialnych dam i prawdopodobnie mało co wiedział z tego co do niego mówiły, bo oczy jego zdradzały, że myślał o czém innem.
Pan Jacenty czy, że nie chciał przeszkadzać córkom w zdobywaniu serca inżyniera, czy nie miał odwagi zaczepić go, chodził po pokoju zamyślony i gryzł wąsy.