Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodził za nim. Pan Jacenty jednak nie zwracał wcale na niego uwagi i chodził daléj, jak lunatyk, mrucząc czasem pod nosem jakieś niezrozumiale wyrazy.
— Czego on tak szuka? — myślał sobie karbowy, a że miał niebardzo czyste sumienie, więc obawiał się czy przypadkiem pan niedowiedział się czego i szedł za nim jak wyżeł podnosząc czasem łeb i poglądając mu w oczy, chcąc z nich wyczytać, co mu grozi. Pan Jacenty dłużéj zatrzymał się przed cielętnikiem, wpatrzył się w jakieś chore ciele i stał tak kilka chwil nieruchomy. Karbowego zaczęło niepokoić to milczenie i jął się tłómaczyć.
— Drugie zdechło, proszę wielmożnego pana. Jankiel je zebrał sobie, ale obiecał, że nam za skórę wróci. O! on wróci.
— Kto wróci? — spytał gwałtownie pan Jacenty i spojrzał na karbowego wzrokiem takim, że ten się aż cofnął z przestrachu. Jacenty postąpił ku niemu i spytał znowu:
— Coś mówił, że wróci?
— Pieniądze wróci, — odrzekł drżącym głosem karbowy.
— A ty zkąd wiesz o tém?
— Bo Jankiel jest uczciwy żyd, on nie zaprze tego co powiedział.
— A czy kto zapiéra? Ktoż tu zapiéra czyje pieniądze — co? Ty zkąd wiesz o tych pieniądzach? Gadaj zaraz i schwycił go za ramiona.
— O jakich pieniądzach?
— Wszak mówiłeś o jakichś pieniądzach?
— No o tych, co nam Jankiel ma wrócić za skórę z cielęcia.
— A — z cielęcia — mruknął Jacenty i sfolgował nagle z gniewu i odszedł prędko ku dworowi, jakby za-