Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcie ta wizyta, to odezwanie się do dawnéj znajomości matki twojéj daje mi wiele do myślenia.
— Jakto? więc sadzisz ojciec, że...
— Że lepszéj partyji nie znalazłbyś. Książęce fortuny galicyjskie nie mogą iść w porównanie z majątkiem Goldsterna.
— Ależ to żyd, prosty żyd, który giełdowemi spekulacyjami dobił się majątku i baronostwa.
— Co nas to obchodzić może, jak nabywał majątek, byleby on dostał się w nasze ręce.
Walery aż podniósł się ze sofy i spojrzał zdziwiony na ojca.
— Czy ojciec mnie na próbę bierzesz?
— Mówię całkiem na seryjo.
— Więc radzisz mi żenić się z żydówką?
— Już nią nie jest.
— Ale zawsze z mechesów.
— Ty jéj dasz nazwisko, które pokryje jéj urodzenie.
— I ty ojcze mi to radzisz, ty, który zawsze podsycałeś we mnie niechęć i wzgardę dla żydów, który prowadzisz z nimi od lat tylu krucyjatę ekonomiczno-religijną?
— A któż ci przeczy, że małżeństwo twoje nie będzie dalszym ciągiem téj krucyjaty. Będzie to rodzaj walenrodyzmu, do którego zmusza nas konieczność. Kto nie może nieprzyjaciela pobić otwartym bojem, ten musi używać podstępu. Jeżeli nie użyjemy tego sposobu, zginiemy. Tak, zginiemy, nie przesadzam. Trzeba ci wiédzieć, że przedsiębiorstwo kolejowe, na które tak liczyłem, które miało majątek mój, zachwiany różnémi stratami, postawić na nogi, minęło mnie — dostało się ono w ręce żydowskie, w ręce jakiéjś współki, do któréj wchodzi nasz czcigodny sąsiad Abraham Habe.
— Co? ten mizerny, prosty żyd? szynkarz?