Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Waruj psi synu — krzyczała, pieniąc się i trzęsąc z gniewu — z daleka od mojéj pracy, bo ci łeb rozpłatam. To moje, moje, rozumiész, a kto się tknie, tego pan Bóg skarze za moją krzywdę do siódmego pokolenia. Co urąbiecie z téj chaty, to będzie na waszą trumnę.
Wściekłość jéj przechodziła w szaleństwo. — Wyglądała jak furyja z obłąkanemi, dzikiemi oczami, rozczochraną głową i opalonemi piersiami, które pod rozdartą koszulą wisiały jak brudne worki, puste worki. Głos jéj był ochrypły, ale donośny, grzmiący. Grupy wieśniaków wysuwały się z za chat i zarośli i przysuwały się coraz bliżéj.
— Wziąść tę babę i związać — krzyknął urzędnik na pachołków i dla przykładu postąpił naprzód ku niéj z podniesioną laską. Cyganka chwilowo umilkła, zbladła ze strachu i skuliła się pod zamachem laski, jak pies, co przysiada, ale wnet zerwała się z ziemi jak zraniona wilczyca, wyszczérzyła zęby i wrzasnąwszy:
— Co, ty psie będziesz ich szczuł na mnie? — rzuciła się ku niemu i uderzyła go tak silnie siekiérą, że gdyby nie był zasłonił się ręką, pewnieby dzisiejsza czynność jego była już ostatnią. Ręka odebrała to, co przeznaczone było głowie. Urzędnik jęknął z bólu i zalany krwią opadł na ziemię.
— Chwytajcie zbrodniarkę — zawołał Walery groźnie.
Parobcy, wójt i dwóch pachołków rzuciło się na cygankę, ale ta oganiając się i zasłaniając siekiérą, wymknęła się zręcznym skokiem z pomiędzy nich i szybko poczęła uciekać do lasu. Nim ją chwycić zdołano, skryła się w gęstwinie niedostępnéj.
Tymczasem Czujko, gajowy i pozostali pachołcy, zajęli się ratowaniem sędziego. Obmyto ranę, która pokazała się mniéj niebezpieczną, niż w pierwszéj chwili przypu-