Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opatrzność boska — mówi, to najlepsza asekuracyja, a potém życzliwość sąsiedzka. Przy takiéj asekuracyji szlachcic może spać bezpiecznie.
— A toć to przedpotopowy człowiek. Nie przypuszczałem że tacy ludzie istnieją jeszcze.
Trzeba, panie, trzeba wiedziéć kto to Radoszewski. — Gościnny, uczynny do przesady, na usługi sąsiedzkie oddałby grosz ostatni. To też ma ogromny mir w okolicy. Żaden sąd polubowny bez niego się nie obejdzie, a kto wie czy go i marszałkiem nie obiorą, bo choć głowa nie tęga ale serce złote. Nazywamy go tu powszechnie naszym kochanym Radosiem, a każdy uważałby sobie za grzech przejechać koło jego domu i nie wstąpić. To téż dwór jego istny dom zajezdny... Ciągle w nim goście. Jedni przyjeżdżają, drudzy wyjeżdżają. Już to można powiedziéć, że ma w nas wszystkich przyjaciół. Jestem pewny, że tam teraz z połowa sąsiedztwa zjechała na ratunek. Dość każdemu wiedziéć że w Lipczynach nieszczęście, aby porzucił wszystko i biegł do poczciwego Radosia, jak my oto teraz.
— Jeżeli wszyscy jak my przyjadą tylko z gołémi rękami, to nie na wiele przyda się panu Rodoszewskiemu ta pomoc sąsiedzka.
Szlachcic spojrzał z podełba na mówiącego; nie spodobała mu się taka uszczypliwa uwaga młodzika, który siedział na jego wózku i znał go ledwie od paru dni. Miał ochotę palnąć mu kazanie za taką śmiałość, ale równocześnie przypomniał sobie, że jest właścicielem dwóch córek na wydaniu. Każdy młody człowiek mający jakie takie kwalifikacyje na męża, był dla niego bardzo ważną osobą, któréj obrażać i odstręczać nie należało. Dlatego uważał za stosowne połknąć urazę i odpowiedział:
— A prawda — prawda. — Trzeba było wstąpić do