Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ktoś nas podsłuchuje.
— Ktożby mógł podsłuchiwać? Któż mógłby być tak ciekawy?
— Ja nie wiem; ale boję się czegoś.
— Kogo? — spytał łagodnie i znowu przysunął się bliżéj i wziął ją za rękę, chcąc tém dodać jéj odwagi. Nie broniła mu tego, owszem w uczuciu trwogi, jaka ją obejmowała, ścisnęła konwulsyjnie dłoń jego i przygarnęła się ku niemu. Walery korzystał z położenia i nachylił się ku niéj, usta jego już miały dotknąć jasnéj główki, gdy nagle z krzaków wysunęła się kobieta o czarnych oczach, ogorzałéj twarzy, okryta brudnemi płachtami i dzikim, bezczelnym, śmiechem spłoszyła zakochanych.
— No, całuj, całuj, jasny paniczku lękliwą synogarliczkę, pobaw się nią, a kiedy cię znudzi, rzucisz na śmiecisko — wy to umiecie, o! umiecie.
Walery prędko opamiętał się z pierwszego wrażenia, jakie na nim zrobiło niespodziane zjawienie się téj kobiéty — i postąpiwszy ku niéj groźnie spytał:
— Czego tu chcesz czarownico?
— Przyszłam spytać jasny panie, — odrzekła drwiąco — czy nie trzeba będzie zawołać księdza ze stułą, bo potém toby cię kijem nie napędził do tego. — Ja was znam.
— Wynoś się ztąd, bo... — chwycił gwałtownie za strzelbę i zmierzył ku niéj.
Ale kobiéta nie cofnęła się ani kroku — urągającym wzrokiem kłóła zapérzonego i wyzywała go.
— Nie strzelisz jasny panie, nie strzelisz, bo byś się przesiedział w kryminale, a tam nie bardzo wygodnie dla takiego jak ty gagatka. Wsadziliby jak prostego chłopa, nie pomogłoby ci żeś ty jasny pan i że masz takiego mądrego ojca.
Waleremu brakło cierpliwości. — Odwrócił strzelbę