Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Naraz zatrzymał się w opowiadaniu — wychylił głowę z pomiędzy nas i z zajęciem patrzył w głąb alei. Skierowaliśmy za nim nasze spojrzenia i ujrzeliśmy na chodniku, o kilkanaście kroków od nas, dwie jakieś panie, z których jedna siedziała na krześle ruchomem. które posuwała z tyłu y idąca dziewczyna, a druga szła obok i co chwila zbliżała się i nachylała do siedzącej — to poprawiając jej coś, to mówiąc do niej.
— Co pana tak zajęło?-spytał Maksymek.
— Zdaje mi się, że to moje sąsiadki. Tak — to one.
I machinalnym ruchem poprawił krawat i przesunął rękę po bujnych włosach.
— Dlaczegóż jednę wożą?
— Sparaliżowana.
— A ta druga, to pewnie jej panna służąca, coś w rodzaju garde — malade.
— Dlaczego pan tak sądzi?
— To przecież nie trudno poznać z jej ubioru. Różnica zbyt wielka, by nie można poznać, że jedna pani — a druga....
— Źleś się pan domyślił — to siostry.
— Siostry? — spytał Filipek z zadziwieniem.
— Tak i więcej jeszcze panom powiem, że ta, która ze skromnego ubioru wygląda na pannę służącą, utrzymuje od półtora roku siebie i siostrę z lekcyj muzyki.
— A to ciekawe — odezwał się znowu Filipek, zainteresowany widocznie.
— Ale dlaczegoż tak stroi swoję siostrę-spytał Maksymek — a sama....
— Pan nie rozumiesz tego, że kochając kogoś, myśli się o nim więcej, niż o sobie. A Józia kocha swoję siostrę uczuciem prawdziwie macierzyńskiem — dla niej tylko żyje.
— Więc te panienki nie mają już matki? — spytał z współczuciem Filipek.