Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w każdym razie jest to tylko utwór fantazyi, złudzenie — i nic więcej.
— Więc nacóż my żyjemy? — spytał żałosnym tonem Filipek.
— Śmiesznyś — naco? Nacóż żyje ptak, koń, robak — miljony miljonów stworzeń, których dojrzeć nie możemy? Prawo natury. Jest bo jest.
— A potem nie będzie — i nic po nas nie zostanie?
— Jakto nie zostanie? Zostanie to, co zrobisz — twoje czyny przeżyją ciebie-i to twoja nieśmiertelność.
— Czyny? — powtórzył z zastanowieniem Filipek. Takto by mogło być — zawsze to już jest cóś. Przynajmniej się wie, dlaczego się robi. Im więcej się pracuje, tem więcej po nas zostanie — tem większe prawo do nieśmiertelności. Tak, jest w tem dużo racyi.
Zdanie to utkwiło gwoździem w jego głowie, około tego, jak motyl na szpilce obracały się tego wieczoru myśli jego.
Nazajutrz. zeszedłem się znowu na plantacyach z Filipkiem i Maksymkiem.
Przyłączył się do naszego towarzystwa jeden młody malarz i we czterech siedzieliśmy na ławce. Dzień był upalny, ale pod cienistemi kasztanami nie tyle czuć się dawał. Zegary miejskie odbiły trzecią. O tej porze plantacye są prawie puste; kilka piastunek z dziećmi bawiło się na trawniku i na poblizkich ławeczkach; od czasu do czasu jakaś pensya przeciągnęła parami z poważną madame na końcu, to znowu paru emerytów, przystających co kilka kroków wśród rozmowy, albo ulicznik jaki, gwiżdżąc co sił, szedł drobnym kroczkiem, upatrując pilnie po drodze i koło ławeczek niedopalonych cygar i papierosów. Malarz, dobry obserwator, robił trafne i nieraz dowcipne uwagi nad przechodzącymi, odgadywał z twarzy, ruchów, ubrania, charaktery i stan nieznanych osób; o tych, które znał, opowiadał nam ciekawe szczegóły, — a umiał opowiadać żywo, obrazowo, słowami malował na poczekaniu, to też bawiliśmy się nieźle, słuchając tylko.