stojących kołnierzyków, w które zanurzała się broda i usta, ilekroć głowę spuszczał ku ziemi. Twarz przypominała posągi, a figurka niepoczesna i ubiór — żyjącego z emerytury urzędnika. A jednak ta dziwaczna mieszanina nie robiła wcale śmiesznego wrażenia, — staruszek imponował powagą oblicza, na którém czytałeś wyraźnie, że przywykłe było rozkazywać. Szczególniej, w oczach koncentrowała się ta siła. Oczy miał duże, ciemnobłękitne, sępie, a tak przenikliwe, że mieszał spojrzeniem; rzadko jednak zwracał je na przechodzących, — mijał ich obojętnie i wybierał na spacery miejsca odludne. Pomimo lat, trzymał się krzepko, krótkie nogi stawiał ostro, po żołniersku; a laski używał więcéj z przyzwyczajenia, niż z potrzeby. Chodził drobnym, ale żwawym krokiem, zatrzymując się czasem, aby odetchnąć i rozglądnąć się po okolicy. Służący, jak sobowtór, posuwał się obok niego, potakiwał mu, gdy coś opowiadał, śmiał się, gdy pan się uśmiechał, i zasępiał się, gdy mu coś poważnego, smutnego opowiadał. Spotykałem ich dość często w różnych zaułkach miasta, lub na zamiéjskich spacerach — i to nie tylko w czasie pogodnym — w słoty i zadymki nieraz takie, że psa ciężko było wypędzić z domu, oni brnęli sobie w błocie, lub śniegu, trzymając się pod ręce, aby łatwiéj mogli we dwóch oprzeć się wichrowi, co im dmuchał w oczy i chciał zerwać z głowy popielate cylindry. Ile razy po drodze spotkali jaki nowy budynek, jaką nowo utworzoną ulicę, lub świeżo posadzone drzewka, — obchodzili je ciekawie dokoła, oglądali uważnie i coś rozprawiali o tém, udzielając sobie wzajemnie uwag; widocznie cieszyła ich i zajmowała każda taka rzecz, co się przyczyniała do upiększenia miasta; tylko ludzie wcale ich nie zajmowali, — mijali ich obojętnie, nie zwracając prawie na nich uwagi. Nie widziałem, żeby kiedykolwiek z kim rozmawiali, witali się, lub coś podobnego. Zawsze byli sami, nikt ich nie znał i oni nikogo; na przedmieściu, gdzie mieszkali, nazywano ich obu emerytami; mówiono, że kiedyś obaj, czy też jeden z nich, był jakimś urzędnikiem, czy profesorem;
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/105
Wygląd