Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w zamku dał się słyszeć i drzwiczki pchnięciu jego stawiły opór, równocześnie dwa sztylety ugrzęzły w jego piersiach. Ranny chwycił za dzwonek i szarpnął nim silnie, potém zachwiał się, upadł w tył i przerażającym głosem zakrzyknął:
Ratunku! ratunku!
W téj chwili światła w oknach zgasły, jakiś tłumiony, niewyraźny ruch dał się słyszeć na ganku i w ogrodzie; potém wszystko ucichło; światło nanowo ukazało się na ganku — stara służąca zeszła po schodach do furtki i spytała:
— Kto tam?
— Ratunku! ratunku — jęczał głos za murem.
Na ten głos dwie kobiety wyszły z domku na ulicę nieść pomoc; światło latarki padając na ziemię, oświeciło rysy leżącego; Helenka krzyknęła:
— Mamo, to on.
Doktór nie słyszał już tych słów, oczy miał zamknięte, sine usta nie poruszały się oddechem, czoło było zimne.
— Nie żyje — szepnęła matka.
— Może tylko omdlał — mówiła drzącym głosem córka — trzeba go ratować — on mnie ocalił.
Z trudnością wniesiono bezwładne ciało do małéj izdebki na górze, posłano po doktora. Córka tymczasem rozpięła suknie chcąc opatrzyć rany. Jeden sztylet zostawiony przez mordercę sterczał jeszcze. U rękojeści sztyletu wisiała przywiązana kartka, na któréj stało napisane:
„Wyrokiem Rządu podziemnego doktór R. za zmowy z wrogami i denuncjacją organizacyi narodowéj skazany jako zdrajca na karę śmierci“.
Helena upuściła papier i upadła na ziemię bez duszy.