Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na rat...
— Cicho, to ja, twój pan.
Antoni osłupiał i zdumiony patrzał na pana.
— Cofnij tę głupią obławę — a potém przyjdź tutaj — czekam cię w altanie.
To rzekłszy, schował się. Zostawszy sam ze sobą, uczuł się upokorzonym tą rolą, jaką odegrał przed chwilą wobec sługi. Co mu powiedzieć — jak wytłomaczyć to niespodziewane zjawienie się nocą w ogrodzie?
Za chwilę wrócił Antoni — stanął u wejścia altany i w milczeniu oczekiwał, co mu pan powie. Edward nie wiedział jak zacząć.
— Dla czego — odezwał się wreszcie — w jadalnéj sali nie ma nikogo?
— Pan pułkownik podobno słaby, a pani kazała sobie podać herbatę do swojego pokoju.
— Czy widziałeś pana pułkownika w gościnnym pokoju?
— Przed godziną.
— A teraz?
— Mówił, że wcześniéj się spać położył; więc nie poszedłem.
Edward ruszył się z miejsca, chwycił służącego za rękę i nachylając się ku niemu, usiłował w ciemnościach rozpoznać wyraz jego twarzy.
— Stary, ty wiesz coś?
— Co takiego?
Pytanie opamiętało zazdrosnego.
— Antoni — rzekł spokojniejszym głosem — byłeś mi wiernym dotąd, umiéj być i milczącym. O tém coś widział i słyszał ani słowa przed nikim — rozumiesz? Czy byłeś potem w pokoju mojéj żony?
— Nie kazała mi wracać więcéj.
— A zastawa do herbaty?