Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto mi podsunął tę balladę — i to teraz właśnie. Kto? człowiek, czy przypadek? Głupia ballada — rzekł i rzucił książkę na ziemię. Wstał i chodził koło stołu.
— Wszakże to twój brat
I drugiego już nie będziesz miał.
Stanął i patrzał na książkę leżącą pod jego nogami. Naraz ocknął się, spojrzał z pośpiechem na zegarek, wdział futerko — i otworzył z cicha okno. Nie wyszedł jednak zaraz, chwilkę zawachał się, namyślał nad czémś — wrócił się, rozpiął korzuszek, wydobył z za pasa pistolet, położył go na stole i wyskoczył oknem.
Widzieliśmy, jaki był skutek téj drugiéj wycieczki nocnéj. Napróżno po kilka razy zbliżał się pod okna jadalnéj sali — nie zobaczył w niéj nikogo. Gubił się w domysłach, co się stać mogło.
Podsunął się pod okna żony, ale story tak szczelnie je zasłaniały, że nie podobna było nic a nic zobaczyć, cofnął się więc w aleję — i czekał. Wtém zobaczył od strony pałacu kilku ludzi idących wprost ku niemu. Nie wiedział co począć ze sobą, namyślał się chwilę — potém chyłkiem przesunął się przez aleję i zasłonięty krzakami, schował się za altanę. — Tu ukryty usłyszał następujące słowa:
— Zajdźcie od sztachet drogę — obstawcie dobrze przejście i potém zróbcie obławę przez cały ogród. — Był to głosi Antoniego.
— Obława na mnie, w moim własnym ogrodzie — pomyślał Edward. — Gdyby mnie znaleziono — o ucieczce już ani myśleć.
Zadrżał na tę myśl, postanowił uniknąć skandalu jakim bądź kosztem. — Służący zbliżał się ku altanie — Edward wyszedł na ścieszkę i zastąpił mu drogę.