Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Takiéj tylko drobnostki wymagasz — rzekł pułkownik z gorzkim, ironicznym uśmiechem. — Może będziesz żądać bym wyjechał, bym cię zupełnie nie widział?
— Może to byłoby najlepiéj dla mnie i dla ciebie, żebyśmy się nigdy w życiu nie zeszli — odrzekła poważnie, smutno, chowając twarz w dłonie.
Pułkownik wstał i żywo przechadzał się po salonie.
Jak się to wszystko skończy. — nie wiem; ale to wiem, że zrzec się ciebie nie mogę. Potargam związki krwi, względy światowe.
I podepczesz moją dobrą sławę — dokończyła Irreoltema. Czy to ma mi zapewnić szczęście, którego z twoim bratem nie znalazłam? O pułkowniku — ty kochasz tylko siebie.
— Więc mamże sobie powiedzieć: „nigdy“?
— Czekaj i wierz, jak ja.
— I umrzeć z tą wiarą. —
— On chory... szepnęła półgłosem odwracając się od niego. Słowa te rozeszły się po sali jak ciepły oddech zarazy, którą niesie z sobą grobowe milczenie. Pan pułkownik uczuł, że mu się duszno zrobiło w atmosferze tych słów, choć one zwiastowały mu szczęście. Szczęście jego i miłość wydały mu się w téj chwili jak robactwo, co się z trupów wylęga i trupami żywi. Irreoltema sama zlękła się ciemnéj, grobowéj przepaści, jaką jéj słowa otworzyły przed jéj nogami — a bardziéj jeszcze tego, że temi słowami zdemaskowała przed nim zbrodnicze tajemnice i nadzieje swéj duszy — usiłowała naprawić to — załamała ręce i zawołała:
— Boże, com ja wyrzekła! Do jakich zbrodniczych myśli wiedzie mnie ta miłość.