Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia, pułkownik z porywczego, namiętnego, stal się nieśmiałym, zawstydzonym.
— Przebacz Irreoltemo, to zapomnienie; nie jam temu winien, ale twoja piękność, która mnie do rozpaczy przywodzi.
— Usiądźmy do herbaty.
Usiedli — przez chwilę panowało milczenie, które przerwał pułkownik.
— Czy pani jesteś obrażoną na mnie?
— Powinnabym.
— Ale nie jesteś — o dobra, anielska.
I wyciągnął ku niéj rękę.
— Siedź pan spokojnie.
— Pozwól się przeprosić — nalegał pułkownik, podnosząc się z krzesła — i patrząc w nią modlitewnie, błagalnie. Nachylając się ku niéj, potrącił o stolik i wywrócił go na ziemię z całą zastawą. To go zmięszało.
W téj chwili wszedł służący i ponuro zpod oka spojrzał na tę scenę.
— Niezgrabnym jesteś pułkowniku — rzekła Irreoltema gniewnie, niecierpliwie. — Antoni, nakryj przy wielkim stole.
Służący pozbierał czerepy filiżanek i wynosił z pokoju.
— Kompromitujesz mnie pułkowniku, nawet w oczach służących — rzekła cicho ale z naciskiem Irreoltema. — Czy widziałeś wzrok tego sługi, wyglądał jak szpieg. On się chce czegoś domyślać, a Edward nie wiele sobie robi skrupułu w tym względzie i każdemu donosicielowi chętne ucho poda. Potrzeba nam się strzedz tego człowieka.
— Albo ująć go.
— Przedewszystkiem pułkowniku szanuj mój spokój. Unikaj mnie.