Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiało mi ulgę, że ich nienawidzę; potęgowałem tę nienawiść w sobie i przywiązałem się do niéj. I ty teraz chcesz, by to uczucie, co wypełniało moje życie, co mi było jedynym druchem, pocieszycielem, bym to uczucie wygnał od siebie? Starość nie pozbywa się swych przywyknień bez ofiary.
— Tém większa zasługa, jeżeli się pozbywa ich z ofiarą. Tylu ludzi poświęca dziś dla sprawy swój majątek, swoje życie, szczęście domowe — a tobie trudno poświęcić nienawiść? trudno przebaczyć temu, który teraz zaprzągł się z nami do wspólnéj pracy.
— Jemu przebaczyć? nigdy, nigdy — rzekł zacięty staruszek. Jeżeli on z wami, to ja....
— Przeciwko wam — dokończył z pół-uśmiechem pobłażliwym nieznajomy. Staruszek się opamiętał.
— To ja — dokończył — nie przeciwko wam, ale i nie z wami. Bądź pan zdrów.
To rzekłszy staruszek wstał i z pośpiechem zaczął się ubierać.
— Gdzie panu tak spieszno, zostań przynajmniéj, aż się dzień zrobi — rzekł ze słodyczą i łagodnością nieznajomy. Rad nie rad musisz pan choć do rana być z nami, być moim przyjacielem.
— Dla pana jestem nim zawsze — rzekł staruszek wzruszony i podał dłoń towarzyszowi.
Ten trzymał długo podaną prawicę, patrzał w twarz starca i rzekł:
— Pan nie jesteś tak zimny, jakim się chcesz wydawać.
Staruszek wysunął prędko dłoń swoją i nie patrząc mu w oczy rzekł:
— Nie mówmy o tém.
Nastała chwila długiego, przykrego milczenia —