Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kogokolwiek, że nawet urazę gotowaby była przebaczyć i zapomnieć. Łódź zanurzała się w cienie drzew i zarośli, które otaczały prawy brzeg stawu, to znowu wypływała na jasność słoneczną, pod błękitne sklepienie nieba, które odbijało się w wodzie wraz z temi białawemi obłoczkami, co jak delikatna pajęczyna rozsnuły się po lazurze. Na tem tle błękitu i zieleni pięknie rysowała się okazała postać wioślarza, jakby gotowy model dla malarza.
Kiedy opłynęli tak kilka razy staw wokoło, Jadwiga pierwsza przerwała milczenie i odezwała się:
— Dla czego jesteś dziś tak milczącym kuzynku? Przestań wiosłować, puść łódkę na wolę fali, usiądź, odpocznij i mów co.
— Kiedy boję się palnąć jakie głupstwo. Ty, taka mądra, że ja, doprawdy, nie wiem, o czem z tobą mówić.
— Dziecinny jesteś.
— Jak Boga kocham, tak ja przy tobie formalnie boję się odezwać. Przecież przy innych pannach to jestem taki wygadany; mówią nawet, że dowcipny, a jak ty na mnie patrzysz, to ani rusz.
— No, to nie będę patrzeć — rzekła z pobłażliwym uśmiechem, a zarazem pewnem zadowoleniem, bo jej pochlebiało, że takie imponujace wrażenie robiła na swym kuzynie.
— E! ty żartujesz sobie, a ja dalibóg, gryzę