Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chce? — — dlaczegóż?
— Powiada, że nie ma czasu. Pan się dziwi temu? — A na świecie, proszę pana, mało to mamy takich waryatów, co zabijają się nadmierną pracą, nie dośpią, nie dojedzą, zajęci ciągle robieniem majątku, a im więcej go mają, tem więcej pragną, i ta gorączka pieniędzy wyniszcza ich, trawi, i doprowadza do grobu. Waryaty, panie! istne waryaty, jak Boga kocham! chociaż świat ich nazywa mądrymi. — Ostatnie słowa powiedział tak głośno, że dosłyszał je siedzący w celi waryat i w tej chwili rzucił się na rozłożone po ziemi papiery, przykrył je sobą i wystraszonemi oczyma spoglądał ku drzwiom, drżąc na całem ciele.
— To ja, to ja, — rzekł Ski, uspakajając go, — przyszedłem zapytać się pana, czybyśmy się nie przeszli trochę po ogrodzie?
— Nie mam czasu, nie mam czasu, — za wołał prędko waryat, dajcie mi święty spokój z waszemi spacerami, — bilans jeszcze nie gotowy, miliony cyfr niepozaciąganych w księgi, chaos, nieporządki, roboty na jakie parę lat, — idźcie sobie do stu djabłów i nieprzeszkadzajcie!
— Nie ma sposobu, — rzekł do mnie Ski, — wyciągnąć go na świeże powietrze. Z początku próbowaliśmy zmusić go gwałtem do tego, ale nam wyprawiał takie wrzaski, tak się rzucał, bił, pienił ze złości, że to bardziej jeszcze powiększało jego chorobę. Dlatego dyrektor pozwo-